Jakość czy długość życia: co lekarze wybierają dla siebie, a co dla pacjentów?
Ta terapia nie pomoże, ale lekarze przepisują ją pacjentom. Bo uparcie walczą o długość życia. Chyba że chodzi o ich własne życie – wtedy stawiają na jakość ostatnich dni, nie na ich liczbę. Ponad dziesięć lat temu wśród onkologów w Stanach Zjednoczonych przeprowadzono ankietę, z której wynikało, że oni sami nie zdecydowaliby się na chemioterapię przy zaawansowanej chorobie nowotworowej.
A przecież to właśnie najczęściej ordynują pacjentom. Niekiedy nawet zmuszają ich sądownie do podjęcia leczenia. 88,3 % amerykańskich lekarzy wpisuje sobie do dokumentacji medycznej tzw. NO code – deklarację równoznaczną z prośbą o niepodejmowanie reanimacji w wypadku zatrzymania krążenia lub oddechu. Badacze wspominają nawet, że widywali NO code u lekarza wytatuowane na przedramieniu, żeby stosowna informacja nie mogła zaginąć i nie uszła niczyjej uwagi. Jednocześnie ci sami lekarze aplikują agresywne, przedłużające życie leczenie swoim pacjentom. I to, mimo że, jak wynika z tego samego badania, blisko 80 % pacjentów wcale nie życzy sobie przedłużania życia za wszelką cenę. Dlaczego tak jest? Lekarze nie chcą umierać, to oczywiste. Ale wiedzą wystarczająco dużo na temat medycyny, by znać granice jej możliwości. I wiedzą wystarczająco wiele o śmierci i o tym, czego boimy się najbardziej: umierania w samotności i umierania w bólu. Dlatego chcą być pewni, że kiedy nadejdzie ich czas, nie zostaną podjęte żadne nadzwyczajne działania. Nie będzie im pisane, by ostatnim ich ziemskim doświadczeniem był ból żeber łamanych podczas reanimacji. W sieci roi się od nieuprawnionych wpisów na ten temat, napisanych pod wpływem emocji z pozycji człowieka zdrowego. Dla przykładu: