Kolejne odsłony batalii o refundację nowej generacji leków przeciwcukrzycowych
Kompleksowa opieka nad chorym z cukrzycą realizowana przez zespół leczniczy w diabetologii obejmuje: dietę, ruch, farmakoterapię, a także psychoterapię, ponieważ u 30% chorych występuje depresja, zwiększająca ryzyko incydentów sercowych. Najlepszym rozwiązaniem jest ciągła szkoła cukrzycowa rozpoczynająca się w szpitalu, a ostatecznie prowadzona w ambulatoryjnej opiece specjalistycznej u części osób, także z zastosowaniem telemonitoringu domowego z przekazem niezbędnych informacji do zespołu, który pomaga na bieżąco rozwiązać problemy doraźne w dochodzeniu do celów leczniczych w cukrzycy.
W tym ogniwie ostateczną rolę, jako prowadzący, odgrywać będzie zawsze lekarz opieki podstawowej. Oczywiście ostatecznym celem jest uchronienie chorego od odległych, nieraz strasznych komplikacji poprzez stępienie postępu choroby cukrzycowej. Jednak w Polsce cała batalia rozgrywa się na poziomie: dlaczego nie refundują leków inkretynowych czy inhibitorów SGLT2? - w którą zaangażowane są autorytety i osoby opiniotwórcze w diabetologii. Można odnieść wrażenie, że ta mantra z szalenie modnymi lekami, do których można zaliczyć także inhibitory kotransportera sodowo-glukozowego w nerkach tzw. SGLT2 mogą zadecydować o postępie i poziomie leczenia cukrzycy w Polsce. Moim zdaniem tak nie jest i nigdy nie będzie, aby jakiekolwiek leki w tak złożonym, o wielowątkowym wywodzie zespole cywilizacyjnym, jakim jest cukrzyca typu 2 z zespołem metabolicznym, mogły odgrywać jakąś przełomową rolę. Oczywiście opi¬sano mutację genu SGLT2 powodującą łagodną rodzinną glikozurię, która przebiega bezobjawowo i w obserwacji 15-letniej nie zwiększyła ryzyka sercowo-naczyniowego. Z drugiej jednak strony ekspresja genu SGLT2 zachodzi w większości tkanek organizmu ludzkiego, stąd daleko idąca ostrożność i oczekiwanie na jednoznaczne dowody bezpieczeństwa. Tymczasem mamy zarejestrowane i dostępne bez refundacji wszystkie te nowości (2 analogii GLP-1, 3 gliptyny inhibitory DPP-4, czy dapagliflozynę) i przyznaję, ja też ulegam naciskom moich dobrze sytuowanych pacjentów, którzy łacno do tych przełomowych leków z różnych powodów rozczarowują się. To było do przewidzenia, że leki te mogą przynieść korzystny dla chorego efekt, ale tylko kontekstowo z wykorzystaniem synergizmu addycyjnego nałożone na dobrze posadowione w mentalności chorego metody poza farmakologiczne. Przełomową rolę odegrała kiedyś insulina, inne leki stanowią jej dopełnienie i są ważne, ale nie najważniejsze. Taką przełomową rolę miały kiedyś spełnić glitazony ze sztandarowym rosiglitazonem, z czego musiano się szybko wycofać, a podjęte w tym roku złagodzenie restrykcji jego dystrybucji dla chorych w USA niczego nie zmieniły. Wielokrotnie wytypowałem spośród swoich podopiecznych osoby, które mogłyby, mimo wielu ograniczeń, być leczone pioglitazonem. Niestety dostępne są tabletki po 45 mg. Od tej dawki zaczynać nie będę w dobrze pojętym interesie chorego i bezpieczeństwa własnego. Tak więc, pioglitazonem nie leczę i czekam na dostępność tabletek po 15 mg. Musimy mieć świadomość złożoności problemu, a domaganie się refundowania innowacyjnych leków o niesprawdzonym bezpieczeństwie odległym dla chorego to może rzecz słuszna i szlachetna, ale absolutnie niewystarczająca dla ograniczenia epidemii tej choroby w naszym kraju.