Marketingowe boje firm farmaceutycznych

Polscy lekarze i aptekarze ulegają presji firm farmaceutycznych, którym zależy na tym, aby polecali drogie leki oryginalne. Koncernom, które z rozbudowanym i agresywnym marketingiem łatwo weszły na nasz rynek, nie próbuje się przeciwstawić ani samorząd lekarski, ani towarzystwa lekarskie. O polski rynek leków, którego wartość szacowana jest na 2,5 mld dolarów rocznie, walczy ponad 5 tys. przedstawicieli firm. Handlowcy ci prowadzą marketing bezpośredni – tworzą listy placówek medycznych i lekarzy, których należy przekonać do przepisywania danego leku. Przedstawiciele medyczni mają ściśle określone plany sprzedaży i są z nich rozliczani. Głównie z aptek pochodzą wiadomości o tym, jakie specyfiki przepisują lekarze. Szczególnie niebezpieczną praktyką są dary farmaceutyków dla placówek służby zdrowia. Przyjmuje je wielu ordynatorów, bo dzięki temu obniżają koszty leczenia. Ale pacjent po wyjściu ze szpitala najczęściej nie zmienia już leku. Firma tym samym zyskuje kolejnego wiernego konsumenta. Za pieniądze firm farmaceutycznych jeżdżą na kongresy i szkolenia lekarze wszystkich specjalności medycznych, proporcjonalnie do rankingu liderów opiniotwórczych w swojej dziedzinie. Spotykają tam zagranicznych kolegów po fachu korzystających z podobnej oferty. Za ogólnopolskimi akcjami dotyczącymi profilaktyki choroby Parkinsona, Alzheimera, grzybic, menopauzy, osteoporozy, raka jelita grubego, piersi czy jajnika stoją najczęściej firmy farmaceutyczne. Wynajmują agencje public relations, często ukrywające się pod szyldami fundacji lub stowarzyszeń chorych i organizują ogólnokrajowe kampanie. Z punktu widzenia pacjenta akcje te są oczywiście pożyteczne, ale warto wiedzieć, że ich głównym celem jest promowanie terapii i kreowanie popytu na lek. Są to przeważnie dobre farmaceutyki, ale bardzo drogie i często – jak np. inkretyny - nie mają tańszych odpowiedników. Polacy są z reguły bardziej zadowoleni, gdy przepisany lek jest drogi, tańszy traktują podejrzliwie. Okazuje się więc, że lubimy finansować złudzenia. Farmaceuci na ogół nie przestrzegają wymogu powiadamiania pacjenta o możliwości zakupu tańszego leku o podobnych właściwościach. Taka informacja powinna być umieszczona w widocznym miejscu w każdej aptece. Nie jest ona na rękę ani firmom farmaceutycznym, ani aptekarzom. Z drugiej strony lekarze nie mieliby szans na kontakty z medycyną światową, gdyby nie sponsorowane wyjazdy, a przedstawiciel producenta przynosi lekarzowi także rzetelną informację o leku. Wszystkie kongresy i sympozja oraz polskie pisma naukowe korzystają z dofinansowania firm farmaceutycznych. Ściany prawie wszystkich przychodni w Polsce wytapetowane są reklamami medykamentów. Po wzroście zapotrzebowania na określone leki z łatwością można stwierdzić, która firma wysłała niedawno sprzedawców do okolicznych lekarzy. Prawdziwa walka rozgrywa się jednak nie o zdobycie przychylności lekarzy i aptekarzy, ale o umieszczenie leku na liście preparatów, których zakup jest refundowany przez budżet państwa (ponad 2400 specyfików na 7000 zarejestrowanych!). W wielu krajach lekarz nie zda egzaminu, jeśli we wskazaniach terapeutycznych posłuży się handlową nazwą leku – musi się wykazać znajomością nazwy międzynarodowej. Zjazdowi wykładowcy od jakiegoś czasu posługują się handlowymi nazwami leków, jeszcze kilka lat temu uznano by to za nieetyczne. Lekarz w gabinecie może w każdej chwili skorzystać z informacji o cenach zamienników o ile jest podłączony do internetu. Nie ma na to czasu, a pamięć ludzka jest niestety zawodna, pamięta się to, co jest na tapecie, czy wokandzie, oto starają się reprezentanci producentów leków.