Jak uprawiamy naszą sztukę - zwaną medycyną

Kliniczne decyzje o leczeniu naszych podopiecznych powinny być podejmowane na podstawie EBM (evidence based medicine) tj. medycynie opartej na dowodach i faktach klinicznych. Niestety, na co dzień mamy do czynienia z medycyną opartą na doświadczeniu i zasługach (eminence based medicine), często subiektywnych, z powtarzaniem tych samych błędów przez lata, ze wzrastającym poczuciem o ich słuszności. Trochę to przypomina syndrom świadka idącego w zaparte, albo „jako rzecze Zaratustra”, co się brzydko kojarzy z tzw. opiniotwórczymi osobami – także w Polsce.

No cóż Pan Bóg ma wielu stołowników a boskie młyny mielą wolno. Inny wariant, z którym miałem niedawno możność obcować to medycyna oparta na głośności i zaciekłości (vehemence based medicine). Medycyna oparta na elokwencji (eloquence based medicine) jest już tylko dość istotną, ale łagodniejszą formą ignorancji przykrytą tzw. szumem informatycznym ogłupiającym słuchaczy. Oczywiście istnieją jeszcze inne patologiczne formy uprawiania medycyny. Na uwagą zasługuje odkryta na Konsylium24 medycyna oparta na strachu (nervousness based medicine), co w żargonie na tym forum medycznym zwie się (uczciwszy uszy) dupochronem i polega na zlecaniu nadmiernej ilości badań i leków ze strachu przed roszczeniowym pacjentem. Przekornie można zapytać, jeżeli tak wiele musimy względem naszych podopiecznych to rodzi się pytanie, co Oni – podmiot naszych działań i troski – są winni nam lekarzom, aby dać adekwatne świadectwo jak wiele dla nich znaczymy w przywracaniu nadziei na odzyskanie równowagi biologicznej i duchowej.