Leczenie, doping czy toksykologia

Dzień bez pigułki jest w naszym kraju w powszechnej opinii uznany za stracony. Zawsze trzeba coś tam łyknąć: a to na trawienie, wzmocnienie, rozluźnienie stolca, wszelkiego rodzaju kolki i bóle krzyża, no i kaca w poniedziałkowym wydaniu. Wedle statystyk spożycie lekarstw na głowę uchodzi za jedno z najwyższych w galaktyce. Dzień bez pigułki jest w Polsce uznawany za zdrowotnie stracony. Co więcej, takiemu przekonaniu hołdują sami lekarze, zapisując każdemu nawet na najbardziej banalny objaw odrębny specyfik. Czy ktoś to ogarnia, czy komuś zależy na tym, aby nie truć, a leczyć? Na pewno nie koncernom farmaceutycznym, które ostro lobbują za swoimi specyfikami u lekarzy, kretyńskimi folderami o wyższości „świąt jednych nad drugimi”. Nasze lekarskie periodyki, a także te adresowane do samych pacjentów pełne są tego typu pokus. Tylko kupować i zażywać, za niewielką dopłatą, a stan zdrowia sam się polepszy, bez tak zwanego udziału własnego. No, bo kto zawracałby sobie tym głowę, a lekarze – ci akurat mają najmniej czasu na prozdrowotne rekolekcje ze swoimi podopiecznymi. I tak to się kręci od wielu lat. Nowatorskich przełomowych, zatem o wiele droższych leków przybywa, chorych też, bo przecież społeczeństwo się starzeje.

Część moich znajomych przygląda się teatrum z fenomenem sportu kolarskiego, zwycięzcą w walce z rakiem i największym oszustem dopingowym wszech czasów Lanc´em Armstrongiem w roli głównej, z pewnym żalem. Jak można niszczyć tak piękną legendę? Napadać na tak wspaniałego człowieka przetaczającego sobie użyźnioną krew, wzbogaconą hormonami i „krzepiącymi solami” – to jakaś amerykańska paranoja! Każdy polityk i celebryta, aby być na topie bezwzględnie musi zadbać o wzmocnienie organizmu. Ach, gdyby hormon wzrostu był dostępny bez recepty każdy z nich przetaczałby sobie na dzień dobry, bo forma przecież się liczy. Gdyby dajmy na to, nasz skoczek narciarski nieopacznie ujawniłby wystające spod kombinezonu, przeszczepione ptasie skrzydła w czasie ceremonii medalowej, no to byłoby już rzeczywiście nie fer, ale doping to normalka, także w codziennym życiu. Za tym przemawiają niechybnie te liczne krzyżyki przy drogach. Dance macabre a´la Plonoise. Szprycujmy się dalej.