O bezpieczeństwie tajemnicy lekarskiej

My lekarze jesteśmy często na różne sposoby indagowani o sposoby medykacji w danej chorobie, o preferencyjne leki, o efekty ich działania, o niepożądane skutki a stosowanie się do zaleceń naszych podopiecznych itd. Często pod pozorem zbierania danych o niepożądanych, ubocznych skutkach działania leków nieznani adwersarze, o nieznanej proweniencji (do nas mężczyzn obowiązkowo zgłaszają się atrakcyjne panienki) chcą rozeznać co, kiedy, jak i dlaczego zapisujemy naszym chorym. Zawsze jest to podstęp: wymienia się tytuł nieistniejących międzynarodowych badań, oferuje się korzyści za przekazanie danych często stojących w kolizji z ustawą o ochronie danych osobowych czy danych wrażliwych. Od czasu do czasu otrzymuję telefon: oto za odpowiedzi na 5 pytań pozornie ogólnych, otrzymam taką a taka gratyfikację. Przestrzegam moje koleżanki i kolegów przed zaufaniem na kredyt, czy wręcz naiwnością graniczącą z głupotą. Co rusz to dowiadujemy się o przeciekach danych na temat leczenia poszczególnych grup osób, czy wręcz danych osobowych. Sam mam często obawy, czy system informatyczny i baza danych jakimi się posługuję spełniają wymogi bezpieczeństwa. Czy ja sam stosuję się do zasad bezpieczeństwa? Czy w danej placówce gdzie leczę istnieje odpowiednia polityka bezpieczeństwa? Ważna jest wyraźna regulacja: komu można udostępniać bazy danych o chorych i w jakim zakresie. Czy dla przykładu tylko lekarze, czy także pielęgniarki i rejestratorki, a jeżeli tak to w jakim zakresie. Nie chciałbym zrobić wrażenia, że jestem zwolennikiem spiskowej teorii dziejów (tego teatrum mamy na co dzień pod dostatkiem), ale przegląd kazuistyki sądowo-lekarskiej z ostatnich lat zmusza do refleksji, że coś jest na rzeczy. Lepiej spać spokojnie.