Jakich wywiadów udzielają i o czym informują nas liderzy z uniwersyteckich klinik w Polsce?

Nie można już dłużej w tej sprawie milczeć. Odnoszę wrażenie, że polska medycyna praktyczna uprawiana jest jakby dwutorowo. Z jednej strony lekarze specjaliści z wieloletnim doświadczeniem prowadzący co najmniej kilkuset pacjentów i na co dzień zmagający się z ich problemami w tzw. specjalistce ambulatoryjnej. Z drugiej kierownicy klinik uniwersyteckich, specjaliści krajowi, lekarze kliniczni zatrudnieni w oddziałach szpitalnych uchodzący za osoby opiniotwórcze w swoich specjalnościach. Ta dwutorowość naszej medycyny specjalistycznej ani nie jest komplementarna ani adekwatna względem siebie. Może kilka przykładów, jakie spostrzegam po przeglądzie kilku witryn lekarskich w dniu dzisiejszym. Oto prof. Edward Frank na podstawie przeglądu bieżącego piśmiennictwa informuje nas, co wcale nie jest nowością, że statyny zwiększają ryzyko rozwoju cukrzycy i pomimo, że są diabetogenne to ich działanie kardioprotekcyjne przemawia za ich stosowaniem, alternatywą lub uzupełnieniem jest dieta i zakaz palenia tytoniu przez chorych przyjmujących te leki a także kojarzenie statyn np. z ezetymibem. Profesor Anna Czech informuje nas, że eksenatyd należy wstrzykiwać 2xdz, a liraglutyd 1xdz. Profesor Władysław Grzeszczak opiniuje, że 40% lekarzy uprawnionych do leczenia nie rozpoczyna terapii farmakologicznej choroby cukrzycowej typu 2 od metforminy a jeżeli już, to w dawkach podprogowych, bez możliwości osiągnięcia zadawalającego efektu leczniczego. Równolegle prof. Danuta Janeczko zalicza metforminę do leków o wymiernym efekcie hipoglikemicznym co sugeruje, że proponowana przez prof. Grzeszczaka dawka dobowa może być istotnym zagrożeniem dla chorego. Inny z prominentnych specjalistów informuje, że aliksiren nadal pozostaje w grze zmniejszając stopień albuminurii w nefropatii cukrzycowej, pomimo przerwania dużego badania klinicznego ze względu na negatywne skutki uboczne leku w układzie krążenia. Dodaje jeszcze, że stopień zmniejszenia albuminurii nie jest adekwatny do stopnia uszkodzenia nerek w przebiegu cukrzycy. Autor rozdziałów Wielkiej Interny opowiada zafrasowany, że należałoby częściej badać glikemię u zdrowych dla zwiększenia wykrywalności cukrzycy a solenie ograniczyć do niezbędnego minimum, jakby nie wiedział, że jedząc i nie używając soli i tak przekracza dopuszczalną dawkę dobową sodu dwukrotnie. Można te przykłady mnożyć nie tylko z zakresu diabetologii, ale każdej innej specjalności. Wspólną cechą tych opinii przecież wygłaszanych pro publico bono dla lekarzy praktykujących jest ich powierzchowność, zdawkowość, słowem nieraz myląca banalność nie zasługująca na ich śledzenie i odsłuchanie. To, co wypełnia im w przekazie 10 minut, można zazwyczaj skonkludować w 2 zdaniach. Truizmy, jakie ex cathedra wygłaszają, są powszechnie znane i wielokrotnie przedstawiane, i niczego nowego nie wnoszą do praktyki specjalisty borykającego się na co dzień nie tylko z problemami stricte leczniczymi, ale całą logistyką około medyczną, okradającą nas z czasu przeznaczonego dla chorych. Ta uniwersytecka wiedza z przytaczaniem meandrów zastrzeżeń, niuansów, błędów, niedomówień w zakresie sprzecznych wyników dużych, niby przełomowych badań klinicznych, może pozostaje ciekawa dla klinicystów, którzy taką stylizowaną medycynę uprawiają, na co dzień sypiąc jak z rękawa akronimami fascynujących badań, w końcu to ich chleb. Wyniki przez nich przedstawiane niestety nie przekładają się na ulepszenie naszej posługi względem chorych. Ta czysta heureza wcale nie nobilituje i niczego nie wnosi, gmatwa i zaciera pryncypia najważniejsze dla chorego – metody zapobiegania i leczenia pozafarmakologicznego w chorobach cywilizacyjnych. Dramaturgia i kuchnia tych niezwykle frapujących badań z zakresu oceny leków na różnych etapach ich wdrażania do kliniki podana w tak pretensjonalny sposób, wtłacza biednym słuchaczom szum informatyczny do głowy, że nie wiedzą jak rozumieć te nieraz pokrętne konkluzje, które nie są ani pewne, ani ostateczne.
One są wiecznie in tractu. Jeżeli zostajemy wmanewrowani w ich stosowanie w praktyce, to zawsze pozostaje właśnie ta furtka. Nieubłagana weryfikacja metod leczenia z zastosowaniem innowacyjnych leków, właśnie w specjalistce ambulatoryjnej, od strony chorego, w oparciu o kalkulację koszt  skuteczność nadaje im właściwe miejsce w terapii. Wielokrotnie leki, które miały być przełomowe w leczeniu, po kilku latach zostają uznane za zbyt niebezpieczne dla chorych a tych, które oparły się próbie czasu chorzy nie chcą przyjmować z różnych powodów. Względy finansowe są tutaj na tyle istotne, że lepiej byłoby nie ubijać tej piany wielkiego benefitu dla chorego, skoro postawa roszczeniowa jest do przewidzenia (lekarz zapisał a chorego nie stać na kurację). Łakniemy wiedzy weryfikującej nasze dotychczasowe poglądy w podejściu do chorego, usprawniające nasze wysiłki w opanowaniu decyzji leczniczych podejmowanych przez chorego w oparciu o proste systematyczne formy samokontroli. Wiedzieć to za mało, chcieć, móc i potrafić, mieć wolę i niezachwianą pewność, że mój los chorego pozostaje w moich rękach, to mistrzostwo świata. W tym, my lekarze praktycy upatrujemy cel naszej posługi. Leki są niezbędne, ale ich rola jest w drażniący sposób przeceniana właśnie przez tych, którzy powinni umieć rozkładać akcenty. Wystarczy spojrzeć na niezaszczytne miejsce Polski w ilości stosowanych leków per capita w Europie. U wielu moich podopiecznych pierwsza wizyta uświadamia mnie, że to przypadek toksykologiczny. Wystarczy ograniczyć ilość zażywanych przesz chorego leków, aby poczuł się lepiej. To proste, nikt nie zadaje sobie trudu a medycyna konsultacyjna upadła zupełnie, ile i jakie leki od wielu specjalistów zażywa chory. Taka żmudna organiczna praca od podstaw z chorymi, w oparciu o ich możliwości poznawcze i sposób bytowania w ich jakże zróżnicowanym środowisku, ani nie jest spektakularna, ani wymierna (każdy chory jest inny i różne są realne cele lecznicze do osiągnięcia), zatem trudno się wynikami tej pracy pochwalić czy przedyskutować, wymienić metody postępowania (standardy i wytyczne jak się wielokrotnie przekonałem zawodzą i wymagają w naszych warunkach często niekonwencjonalnego podejścia), bo nie ma takiego forum (poza internetem), gdzie byłoby to możliwe. Ciężkim grzechem tych zaplanowanych starannie spotkań, przez sprawnych intelektualnie nauczycieli akademickich, jest brak czasu na dyskusje i ignorowanie odmiennych poglądów. Niech zatem celebryci medyczni uprawiają swoje działki a my, lekarze praktycy pozostaniemy przy pieleniu naszych grządek.