MODLITWA CODZIENNA LEKARZA

Oddal od łoża cierpiącego wszelkich szarlatanów, całą armię tylko doradzających krewnych i przemądrzałych dyletantów. Bowiem jest to lud straszny, który z próżności udaremnia najlepsze zamiary sztuki i Dzieci Twoje prowadzi ku śmierci! Kiedy świadomie mnie ganią i wyszydzają, niech miłość do sztuki uczyni ducha mojego niedostępnym dla zranień, jak pancerz. Daj siłę o Panie, abym został przy prawdzie, nie zważając na sławę, wiek i znaczenie moich wrogów. Udziel mi łagodności i cierpliwości przy chorych upartych i obrażających mnie. Uczyń mnie wstrzemięźliwym we wszystkim, ale nienasyconym w zdobywaniu wiedzy. Niech obca mi będzie myśl, że wszystko wiem i potrafię. Daj mi siłę i sposobność rozszerzania wiedzy mojej, aby duch mógł rozpoznać błędy w sztuce, których wczoraj jeszcze nie przeczuwałem. Sztuka nasza bowiem jest wielka, a rozum ludzki sięga coraz dalej i dalej.

Stanisław Kubicz po ukończeniu szkoły podstawowej w Świlczy i gimnazjum klasycznego w Wilnie (brat matki, ks. Józef Czach był wówczas na placówce w Wilnie), rozpoczął studia medyczne na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie. Dyplom lekarza otrzymał w 1938 r. Pracę rozpoczął w klinice dziecięcej we Lwowie, którą prowadził znakomity pediatra profesor Groër. W 1939 r. brał udział w kampanii wrześniowej, jako lekarz szpitala polowego… Profesor Stanisław Kubicz świetnie znał języki obce a zwłaszcza grekę i łacinę. Przetłumaczył z greckiego modlitwę Maimonidesa z Kordoby, której zdanie: „Uczyń mnie wstrzemięźliwym we wszystkim, ale nienasyconym w zdobywaniu wiedzy" stało się jego credo życiowym.

Maimonides musiał z praktyki lekarskiej utrzymać rodzinę. Był świetny w tym zawodzie, skoro sułtan Saladyn mianował go nadwornym lekarzem. Nie zaprzestał jednak twórczości religijnej i filozoficznej, doprowadził do szczytu żydowską myśl średniowieczną. Oto fragment listu do przyjaciela z Prowansji Salomona ibn Gibbona, który tłumaczył jego dzieła na hebrajski: „Chcesz mnie odwiedzić, radbym Cię z serca u siebie powitać. Lecz muszę Ci odradzić tak długiej i niebezpiecznej podróży, gdyż bardzo niewiele czasu mógłbym Ci poświęcić. Nie moglibyśmy pogadać nawet godzinę ni w dzień, ni w nocy. Teraz mieszkam w Micraim Fosfat, sułtan zaś w Al-Kahirze, obie oddalone są o dwie długości sobotnie (4000 kroków). Mimo to muszę sułtana codziennie odwiedzać a gdy on, któraś z jego żon lub dziecko zachorują, musze pozostać w pałacu przez cały dzień. Nawet, gdy zachoruje ktoś z jego dworzan ja też musze go leczyć. Jeżdżę zatem rano do Kahiry a gdy nic mi nie wejdzie w drogę, wracam do Fosfaty po południu, nigdy wcześniej. Wracam głodny i zmęczony a zastaję na podwórzu mnóstwo pacjentów. Żydzi i nie żydzi, bogaci i biedni, sędziowie i urzędnicy, przyjaciele i wrogowie czekają na mnie. Zsiadam z konia, myję ręce i proszę zgromadzonych, by chcieli trochę jeszcze poczekać aż się posilę, jadam zaś tylko raz na dwadzieścia cztery godziny. Po posiłku wychodzę do chorych, badam, piszę recepty i tak ordynuję do nocy a nieraz i dwie godziny po zachodzie słońca. Jestem często tak zmęczony, że muszę leżeć na dywanie i tak ordynować a często się zdarza, że ze zmęczenia nie umiem już mówić…Tak więc, nie mogę z nikim spędzić godziny na nauce lub rozmowie, prócz soboty. W sobotę przychodzą do mnie po modlitwie członkowie gminy a ja im udzielam nauki lub daję wskazówki na przyszły tydzień. Na obiad idę do domu a po obiedzie znów wracają niektórzy, wówczas oddajemy się nauce już do modlitwy wieczornej. Opisałem Ci ledwie część mojego ciężaru a gdy tu przyjedziesz przekonasz się sam o wszystkim”